25 września 2009
Gdańsk – Warszawa
Tradycyjnie. Pobudka dla mnie dość wcześnie (znów zdjęcia wschodu słońca). Podnoszenie się reszty z trudem („Przecież wcale nie musimy wyjeżdżać tak wcześnie...”), pakowanie, śniadanie, zwijanie się raczej bez pośpiechu. Z prysznica zrezygnowaliśmy. Nieco później niż pierwotnie myśleliśmy, pożegnaliśmy się z morzem i tramwajem, a później na piechotę mostem (zamkniętym dla pieszych) dotarliśmy na krajową „siódemkę”. Ustawiliśmy się w „idealnym” miejscu na przystanku autobusowym, przy ruchliwej drodze z TIRami... I jak można się spodziewać, nikt nie chciał się zatrzymać... Poprzytulaliśmy się zmarznięci, popatrzyliśmy na mapę, napisaliśmy karteczkę z kierunkiem „Warszawa”, coś zjedliśmy. I w końcu, mając dość tego świetnego miejsca, za moją namową, mimo wątpliwości Rafała, postanowiliśmy się przejść trochę do przodu. Znów mało oryginalnie - samochód, który postanowił nas podwieźć zatrzymał się na zakręcie. Siedziała w nim młoda studentka wracająca na weekend do domu, do Iławy. Dość długi kawałek. Sporą część drogi chyba przespałam.
Wysadzeni w Ostródzie postanowiliśmy coś przekąsić na stacji benzynowej. Usiedliśmy na trawniku, a Ania poszła rozejrzeć się za pieczywem i wydać ostatnie wspólne pieniądze. Po krótkim posiłku, wróciliśmy na drogę, mając nadzieję na coś bezpośredniego do domu, zwłaszcza, ze zaczynało padać... Zatrzymało się auto, którego kierowca od razu stwierdził, że podwiezie nas tylko kawałek. Ale przynajmniej nie czekaliśmy długo, więc nie ma co marudzić... Sprawnie wsiedliśmy do ciekawego, dość dużego, widać, że zadbanego, choć starego samochodu z puchatymi okryciami na fotelach. Już początek podróży był ciężki, bo na hasło: „Zabrałem was, więc teraz musicie urozmaicać mi drogę i coś mówić”, zazwyczaj niknie wena i brak pomysłów na rozmowę. Zwłaszcza, że przyzwyczailiśmy się do relacji, że to kierowca wypytuje, my odpowiadamy. Kierowca jednak szybko się rozkręcił i sam zaczął rozmawiać. A raczej mówił i czekał na przytakiwanie. I to było jeszcze cięższe. Ogólnie chodziło o to, że pan był ostatnim repatriantem ze wschodu, niegdyś wiceprzewodniczącym Związku Polaków na Białorusi, bardzo krytycznie patrzącym na świat, politykę, gospodarkę, wszędzie widzącym spiski i żydomasonerię. Najbiedniejszy był siedzący z przodu Rafał. Ja nawet dałam radę wyłączyć się na tyle, że zwróciłam uwagę na mijaną Nidzicę i knajpę przy trasie, gdzie w zeszłym roku jadłam z Mirkiem, Przemkiem i Mateuszem. Po wyjściu z samochodu w Mławie, żeby odreagować wybuchnęliśmy śmiechem. Stwierdziliśmy, że musimy chwilę odpocząć zanim wsiądziemy do następnego samochodu.
Po krótkiej przerwie, kiedy zaczęliśmy machać, dość szybko stanęło auto na warszawskich numerach. Zresztą całkiem eleganckie BMW ze skórzanymi fotelami. W środku młody mężczyzna w garniturze. Jak się szybko okazało – po prostu Michał. Wracał z urodzin przyszłej teściowej. Bardzo rozmowny, trochę wypytujący, opowiadający o swoich autostopowych podróżach po Szkocji 10lat temu. W bardzo przyjemnej atmosferze wjechaliśmy do Warszawy trasą gdańską. Z naszym ostatnim kierowcą pożegnaliśmy się dokładnie w tym miejscu, w którym pięć dni wcześniej zaczynaliśmy naszą przygodę.
I byliśmy w domu! Ostatni wakacyjny wypoczynek, który w całości kosztował mnie ok. 80zł. A wspomnienia naprawdę niesamowite. I fantastyczni ludzie, których mieliśmy okazję spotkać... Po raz kolejny przekonałam się, że pobyt nad morzem nie musi być nudny; )