Geoblog.pl    venividi    Podróże    Rowerem wokół Tatr - maj 2009    wracamy do Zakopanego... i do domu.
Zwiń mapę
2009
24
maj

wracamy do Zakopanego... i do domu.

 
Polska
Polska, Zakopane
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 108 km
 
Ostatni dzień. W Zakopanem chcieliśmy być wcześniej, żeby pójść do kościoła, znaleźć
nocleg... Tomek stwierdził, że wróci pociągiem o 18.45. Dlatego pobudka o 8. Planowany wyjazd najpóźniej o 10. Z rana wszystko zgodnie z planem – pobudka, mycie, pakowanie, śniadanie. Przed 10 udało nam się nawet mniej więcej nasmarować rowery.
Początek trasy w dół, więc wyśmienicie. Długi, łagodny zjazd właściwie przez pierwsze kilkanaście kilometrów. Jeden krótki odcinek z podjazdem. Ale i tak na tym fragmencie porządnie przemarzliśmy – niska temperatura i wiatr. My, choć wyjątkowo ciepło ubrani,
przez nieprzyjemny wiatr, z ulgą patrzyliśmy na małe podjazdy. I w końcu doczekaliśmy się dużego podjazdu...
Na Zdziarską Przełęcz wjeżdżało się długo. Nawet bardzo długo. Droga równo, ale dość znacznie pnąca się pod górę. Koszmar! Gdyby nie to, że jechaliśmy zwartą grupą, byłoby ciężko. A tak – dwa postoje. Jeden dość długi – dwie czekolady, herbata, przewodnik. Kiedy chłopaki szli w krzaki Mirek zarządził: „Chłopcy na prawo, chłopcy na lewo”, na co Tomek: „To ja pójdę w środek”. Drugi postój na zdjęcia. I jakoś dało radę 300 metrów na tym 10 kilometrowym podjeździe.
Jeszcze wcześniej mieliśmy dwie przerwy. Pierwszą, kiedy Mirek zaczął się zastanawiać,
gdzie ma portfel i wypakował pół sakw na poboczu, drugą gdzieś za Tatranské Matliare, kiedy zatrzymaliśmy się w lesie na polance, niedaleko strumyka. Niby tylko na moment, ale tu chwila leżenia na trawie, tam Mirek i Rafał się pobiją, jakaś próba gimnastyki i już przerwa robi się długa. Ale trasa krótka, można sobie pozwolić na odpoczynki.
Za przełęczą zjazd – przyjemny odcinek przez ładne, agroturystyczne wioski. I właściwie zaraz Łysa Polana. Tam postój na drugie śniadanie – kanapki z produktami do wykończenia, herbata, słowackie ziółka kupione w Tesco. Dodatkową atrakcję stanowił kot, który bardzo dobrze czuł się w naszym towarzystwie i w towarzystwie naszego jedzenia. Szczególnie chyba Tomka polubił. I jeszcze ścianka wspinaczkowa na froncie knajpy. W czasie, kiedy korzystaliśmy z ostatnich chwil na Słowacji, zaczęło wychodzić
słońce. Zanim ruszyliśmy, przeczytaliśmy jeszcze, że czeka nas długi, stromy i nieprzyjemny podjazd. Stromy był, i owszem, ale przy okazji też całkiem przyjemny. Z postojem w połowie na potrzeby fizjologiczne i odpoczynek.
Kiedy wyjechaliśmy z lasu, zrobiło się ładnie. Pokazały się super widoki, śliczne panoramy z wysoka na Tatry. Dlatego ciągnęłam się na końcu, coś pstrykając i gadając z Mirkiem. Bardzo sympatyczny odcinek :)
Podjazd dość niespodziewanie się skończył i zaczął się koszmarny zjazd. Makabryczna
jakość drogi groziła poważnym wypadkiem. Kilka dużych dziur zaliczyłam. Zresztą czasami trudno było omijać. W każdym razie znów stromy odcinek prowadzący stale i dość stromo w dół. A po nim ostatni właściwie podjazd.
Trochę wymiękałam, bo było ostro, a przede wszystkim długo. Jak zobaczyłam
tabliczkę :”Zakopane” z ulgą zarządziłam postój. Trochę fotek i dalej – do punktu
widokowego na Zakopane. A później zjazd – mało przyjemny, bo przez miasto. Na dodatek źle pokierowani w końcu wylądowaliśmy na Zakopiance . Zdrowo zmęczeni, zmachani i ja czująca jeszcze większą niechęć do tego miasta, znaleźliśmy się na dworcu. Posiedzieliśmy, Tomek kupił bilet i do IMGW dowiedzieć się o nocleg. Niestety nic z tego. Tomek uznał, zę nie jedzie dalej z nami. My, a konkretnie Rafał,
zadzwoniliśmy do sióstr. Okazało się, że o nocleg możemy dowiedzieć się dopiero za godzinę.
Wciąż z Tomkiem ruszyliśmy na Krupówki, zobaczyć, o której są msze. Dotarliśmy o 17, kiedy msza się akurat zaczynała, więc ja na krótkie spodenki założyłam dżinsy i zostaliśmy. Po mszy jednogłośnie, bez dyskusji, uznaliśmy, że wracamy z Tomkiem. Mirek i Rafał ruszyli robić zakupy i po obiad do KFC. My z Tomkiem na dworzec po bilety i zająć miejsca. Mimo poważnych problemów, jakie miała pani w kasie ze znalezieniem w systemie biletu na rower, po 15 minutach ze wszystkim sobie poradziła, a my sprawnie wpakowaliśmy sakwy do przedziału, rowery na koniec pociągu. 15 minut przed odjazdem zjawiła się reszta ekipy. Na spokojnie wsiedliśmy, a ledwo ruszyliśmy, zabraliśmy się za obiad :) Później dalsze uroki podróży – konduktor czepiający się
rowerów, przenoszenie ich w Krakowie, przesuwanie w Katowicach. Poza tym jedzenie(kanapki ze wszystkim razem – od dżemu przez mielonkę, po słodycze), brydż, trochę
harmonijki, miękkie spanie... I się skończyło.

Na zakończenie jeszcze, żeby nie było nudno, jadąc z centralnego wpadliśmy z Mirkiem i
Rafałem na Rondzie Radosława na Odblaskowego Anioła ze Szczecina ;P Godzina 5, wszędzie pusto i cicho, a na rondzie zatrzymał nas obwieszony odblaskami rowerzysta z sakwami. I wprosił się do chłopaków na kawę. Nieco abstrakcji na samo zakończenie ;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
venividi
Anna Buczek
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 71 wpisów71 7 komentarzy7 199 zdjęć199 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
31.01.2018 - 31.01.2018