Geoblog.pl    venividi    Podróże    Rowerem z Przemysla do Odessy - lipiec2009    Planowanie, planowanie... I wyruszamy!
Zwiń mapę
2009
08
lip

Planowanie, planowanie... I wyruszamy!

 
Ukraina
Ukraina, przed Sambirem
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Najpierw był plan...
Jak to wszystko się zaczęło? O wakacyjnym wyjeździe na rowery zaczęliśmy się z Mirkiem zastanawiać właściwie dopiero pod koniec maja. Wcześniej całą energię i wszystkie myśli skupiliśmy na rowerowym wyjeździe w Tatry. Po powrocie, od 29 maja, mailowa korespondencja zmieniła tematykę z tatrzańskiej na wakacyjną. Podstawowe pytania: dokąd i z kim? Mateusz już w zimie mówił i zaczynał się przygotowywać do organizowania wyjazdu rowerowego do Szwecji. Ponoć nawet trochę chętnych się znalazło. Naszym głównym problemem był brak ludzi.
Dodatkowo ja wiedziałam, że nie bardzo mam fundusze na jakąś droższą wyprawę. 31 maja Mirek napisał wprost, że Szwecja mu się nie podoba. Wspomniał, że przyszedł mu do głowy Istambuł, gdzie byli jego znajomi ze studiów. Wyciągnęłam mapę, rzuciłam a nią okiem i zaczęłam fantazjować o Morzu Czarnym. Rzuciłam hasło podróży do Odessy. Mirek odpisał: „Odessa, Morze Czarne? Pomysł niezły! Pod warunkiem, że na Ukrainie i w Mołdawii nie zjadają ludzi i drogi będą w miarę (ale dużo gorsze niż nasze).”
Tego popołudnia okazało się także, że Mateusz nie musi do Szwecji i chce z nami! Coraz
radośniej i wyraźniej zaczęło się wszystko klarować.

Przygotowania
Powoli zaczynała kształtować się grupa potencjalnych chętnych. 18 czerwca udało spotkać się na chwilę. Tak, żeby na siebie popatrzeć. My z Mirkiem byliśmy już na etapie szukania map i przeglądania przewodników. Mailowo zaczęły pojawiać się dyskusje, co kto zabierze, ile namiotów, co z ubezpieczeniem, jaką trasą… I wiele, wiele innych.
Tak nam upłynęła druga połowa czerwca. Kiedyś w międzyczasie nawet zaplanowaliśmy z Mirkiem i Radkiem dość dokładnie trasę do Odessy, wyliczając odległości. Dużo wyszło…
Prawie przed samym wyjazdem, w pierwszym tygodniu lipca, Radek zgubił portfel. I zrobiło się przykro, bo miał w nim pieniądze na wyjazd. Kilka dni zastanawialiśmy się, jakie zmiany przyniesie zmniejszenie liczby uczestników wyprawy… Na szczęście, po
licznych namowach, Radek postanowił nie psuć sobie wakacji i jechać z nami.
Mając mniej więcej wszystko zaplanowane i wiele scenariuszy rozpatrzonych, umówiliśmy się 8 lipca na dworcu zachodnim, skąd mieliśmy zacząć wyprawę.

8 lipca 2009
Trasa: Przemyśl – Medyka – Mościska (Moctиеьka) – nocleg na wzgórzach przed Sambirem
dystans: 53,8km; Vśr: 16km/h; czas: 3h 21min
No i się zaczęło...
ulewą! Umówiliśmy się z Radkiem i Mirkiem przy rondzie Ofiar Katynia. W momencie, kiedy dojechałam już kropiło. Jak stałam, czekając na nich, lunęło naprawdę mocno, więc schowałam się na przystanku. Po jakimś czasie zobaczyłam ich po przeciwnej stronie ronda. Szybko dołączyłam i wspólnie schowaliśmy się na innym przystanku, stwierdzając, że mamy jeszcze mnóstwo czasu i nie ma co moknąć. Faktycznie. Popadało chwilę dość intensywnie i przestało. Mogliśmy spokojnie ruszać na dworzec
zachodni. Mateusz już czekał, Ewa się spóźniła, ale wszyscy dotarli. Marek miał wsiąść w Lublinie.
Podróż upłynęła spokojnie i wesoło. Ci, do tej pory niezaangażowani, mieli okazję popatrzeć na mapy, zorientować się, jaki mamy plan. Poza tym tradycyjne rozmowy o wszystkim i o niczym, pstrykanie fotek, w Lublinie przestawianie rowerów, powitanie Marka… Dodatkową atrakcją byli Ania i Borek w Jarosławiu na stacji. I tak pozytywnie
nastawieni dotarliśmy do Przemyśla.
W Przemyślu spędziliśmy trochę czasu, ponieważ trzeba było wymienić pieniądze, zrobić
ostatnie zakupy za złotówki, Mateusz musiał kupić śpiwór, bo zapomniał. No i w pełni gotowi ruszyliśmy w stronę Medyki. Trasa do granicy nie należy do dróg, jakie rowerzyści lubią najbardziej, ale na szczęście to tylko kawałek. Kiedy dotarliśmy do pierwszych oznaczeń informujących, że po drugiej stronie jest Ukraina, celnik przy odprawie dla samochodów poradził, żebyśmy z rowerami przeszli jako piesi. Kolejny postój na ostatnie telefony do rodziny i smsy do znajomych, na znalezienie
paszportów.
Sama odprawa trochę trwała, ale raczej obyło się bez problemów i, mimo kolejki, przeciskania się przez bramkę z rowerami i ogólną ciasnotę, poszło wszystko dość sprawnie. Paszporty pokazane, karteczki wypełnione i jesteśmy na Ukrainie!
Tego dnia nie przejechaliśmy już dużo. Tylko tyle, żeby trochę oddalić się od granicy. Ten kawałek wystarczył, zęby zorientować się, czym różnią się ukraińskie drogi od polskich i że nasze nie są takie najgorsze. Jadąc blisko siebie szybko opracowaliśmy system ostrzegania przed groźniejszymi dziurami w asfalcie. Za Mościskami zrobiliśmy w lesie pierwszy postój na przebranie się w pieluchomajtki. Później jakiś kolejny na kolację. A kiedy zaczęło robić się szaro, zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na rozbicie namiotów. Nie był to idealny nocleg – wilgotno, komary, trochę było
nas widać z drogi… Ale faktycznym problemem było chyba tylko to, że nie mogliśmy posiedzieć dłużej przed namiotami zjadani przez małych krwiożerców. Za to położyliśmy się dość wcześnie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (52)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
venividi
Anna Buczek
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 71 wpisów71 7 komentarzy7 199 zdjęć199 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
31.01.2018 - 31.01.2018