Geoblog.pl    venividi    Podróże    Rowerem z Przemysla do Odessy - lipiec2009    Morze Czarne! cel osiągnięty
Zwiń mapę
2009
18
lip

Morze Czarne! cel osiągnięty

 
Ukraina
Ukraina, Odessa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 720 km
 
18 lipca 2009
Trasa: nocleg – ODESSA (Oдеса)
dystans: 53,2km; Vśr: 13,7km/h; czas: 3h 52min

Trasa krótka, poprzedni dzień długi, obiecaliśmy sobie pozwolić na dłuższe spanie. Po 4 czy przed 5 obudziły mnie krzyki z namiotu chłopaków. Bili się, bo myśleli, że to rano. Kiedy zbudziła mnie nieco później duchota w namiocie, spakowałam śpiwór i byłam przekonana, że przespaliśmy pobudkę. Zanim wyszłam z namiotu, włączyłam komórkę – 6.11. Ale spać w namiocie i tak nie mogłam, dlatego poszłam na spacer, pozbierałam muszelki, krabiki, porozglądałam się po okolicy. Po powrocie wzięłam alumatę i położyłam się, czekając na nich.
Obudziłam się, kiedy reszta już wstała i wszyscy leniwie kręcili się koło namiotów. Bardzo powoli zjedliśmy śniadanie, niektórzy się kąpali. Pakowanie się i zwijanie namiotów też trwało jakoś dłużej niż zazwyczaj. Od celu podróży dzieliło nas niespełna 50km, a nikt nie miał ochoty tam docierać. Po pierwsze oznaczało to koniec. A poza tym po 11 dniach omijania miast, mieszkania na dziko, duża aglomeracja nie wydawała się większości z nas szczególnie atrakcyjna. Jednak cóż było robić... Na naszej plaży
słońce już tak piekło, że ciężko było wysiedzieć. Dlatego ok. 11.30 czasu ukraińskiego ruszyliśmy w górę, do drogi, by zawrócić na trasę w kierunku Odessy.
To był ciężki odcinek. Chyba jeden z trudniejszych. Niemiłosiernie gorąco, parzące powietrze. I jeszcze zwiększający się ruch samochodów, także dużych ciężarówek, na wąskiej drodze. Jechaliśmy dość szybko, często robiliśmy postoje w cieniu. I wszyscy bardzo jęczeliśmy. Jeszcze przed wjazdem mieliśmy dość Odessy. I wszyscy marzyliśmy o chwili, kiedy wskoczymy do zimnego morza. Do miasta wjechaliśmy od strony przemysłowej – stare, rozsypujące się fabryki, plątanina torów kolejowych, tylko w kilku miejscach bloki mieszkalne. Nawet popstrykałabym zdjęcia, ale zrobiliśmy tylko jeden postój przy sklepie (lody i niezbędne produkty żywnościowe, żeby nie zaopatrywać się w centrum). Wiedzieliśmy, że najpierw powinniśmy dotrzeć na dworzec i tam załatwić trochę istotnych spraw… A też zaczynała zbliżać się powoli pora obiadowa,
dlatego staraliśmy się przedrzeć przez miasto możliwie szybko. Mimo sporego ruchu i dużej ilości świateł szło nam nawet całkiem nieźle. Problem pojawił się dopiero przed dworcem, gdzie jest duże rondo, plac, czy coś, przez co ciężko przedrzeć się na rowerze (najpierw trzeba włączyć się do ruchu, a później zjechać, nie wjeżdżając pod marszrutkę, taksówkę czy cokolwiek innego). Ale w końcu udało się!
Wszyscy mieliśmy ogromną ochotę zacząć od chwili odpoczynku i jedzenia, ale zdecydowaliśmy, że najpierw załatwiamy, co mamy do załatwienia na dworcu. Większość została przy rowerach, ja poszłam towarzyszyć Mirkowi.
Najpierw pociągi… Czym i kiedy można przejechać całą zachodnią Ukrainę i dostać się do Lwowa? Okazało się, że jest kilka pociągów, więc je spisaliśmy. Później nie pamiętam co, w jakiej kolejności załatwialiśmy. W każdym razie po dość długim czasie spędzonym w kasie i informacji turystycznej (która okazał się płatna) mieliśmy kupione bilety na poniedziałek, co oznaczało, że w Odessie spędzimy nie jedną, a dwie noce. Na niedzielę
biletów już nie było. Poza tym dowiedzieliśmy się, że kemping w Odessie raczej nie działa, czyli dochodzi problem, gdzie mamy spać. No i wciąż nie do końca wiedzieliśmy, jak będzie z przewozem rowerów. Bilety na bagaż można kupić tuż przed odjazdem. A dopiero przy wsiadaniu się okaże, czy będą bardzo duże problemy.
Nie mając siły szukać daleko, postanowiliśmy zjeść obiad w przydworcowej knajpie. Trochę marudząc na jego jakość i skromne porcje, przyglądaliśmy się mapie, obmyślając dalszy plan i rozważając czy odeskie plaże nadają się do rozbicia namiotów. Chyba wszyscy byliśmy już poważnie zmęczeni i trochę źli. I jeszcze świadomość, że przed nami dalsza jazda po mieście i poszukiwanie miejsca do rozbicia się w wybitnie niesprzyjającym otoczeniu miejskim.
W końcu ruszyliśmy na północ miasta, uznając, że jeśli gdzieś mamy szukać pustej plaży, to tam… Już nieco przyzwyczajeni, spokojnie przejechaliśmy przez centrum, dojechaliśmy do trasy, z której między drzewami widać było już morze! W nieco lepszych nastrojach jechaliśmy ciągle przed siebie, czekając aż miasto zacznie się kończyć. Powoli szarzało, a my wciąż morze obserwowaliśmy tylko chwilami z daleka, więc w którymś momencie, za kolejnym znakiem informującym o ścieżce do plaży, zdecydowaliśmy, że chociaż na chwilę, zjeżdżamy tam dotknąć morza. I to był błąd. Ponieważ robiło się późno, była to pora, kiedy znaczna część tłumu leżącego na plaży, postanowiła się stamtąd wydostać. Pchali się piesi, ulicę blokowały samochody, skutery,
rowery. Ale zawrócić też było ciężko, więc my, pod prąd, jechaliśmy dalej. Trwało to długo, poważnie nas zmęczyło, ale wszyscy chcieliśmy wreszcie do Morza Czarnego! Na dole okazało się, że plaża jest ogrodzona. Co prawda napisali, że bezpłatna, ale wejście pilnowane, więc rowery musiały zostać. Na dodatek już kończyli wpuszczać, więc weszli ostatecznie tylko Radek i Mirek.
Zniechęceni, nieco okrężną drogą wróciliśmy na górę. I dalej szukać noclegu…
Nie będę relacjonowała całości tych strasznych poszukiwań. Obie z Ewą ciągnęłyśmy się za chłopakami, którzy albo nie tracili nadziei, że gdzieś musi być dobre miejsce, albo dobrze udawali.
Kiedy skończyło się miasto, zaczęły się domki jednorodzinne… I brak publicznych plaż. Klify i wszystko ogrodzone. Ja już nie chciałam plaży, chciałam się rozbić. Rozważaliśmy spanie wśród domków z kolonistami, co nikomu się nie podobało, więc tak jeździliśmy. W którymś momencie, kiedy dogoniłyśmy z Ewą chłopaków, okazało się, że rozmawiają oni z jakimś miło wyglądającym panem. Później usłyszałyśmy historię, jak to Radkowi spadł wożony od rana słonecznik i ten pan, jak się później okazało Koля, zatrzymał się, żeby go podnieść. I zaczęli rozmawiać. Koля od razu postanowił nam pomóc. Najpierw chciał nam pomóc załatwić, żebyśmy mogli rozbić namioty w pobliskim ośrodku z domkami letniskowymi. Ale właściciel telefonicznie, delikatnie mówiąc, nie zgodził się, choć pani, którą tam spotkaliśmy, i która ośrodka pilnowała, nie miała nic przeciwko.
W końcu stanęło na tym, że Koля pokazał nam malutki, kamienisty kawałek plaży i zaproponował, że rowery możemy zostawić u niego, jeśli się o nie boimy. Okazało
się to pomysłem najlepszym z możliwych – mogliśmy spać nad Morzem Czarnym i nie musieliśmy martwić się o nasz sprzęt. Od razu zdecydowaliśmy też, że następnego
dnia zostawimy z rowerami namioty i bagaże i odbierzemy je wieczorem, żeby spokojnie zwiedzić Odessę.
Już kiedy plan się obmyślał, zrobiło się ciemno. Zaniesienie rowerów na górę, do domu,
gdzie mieszka Koля zajęło sporo czasu. A jeszcze znieść bagaże i rozbić się na kamieniach…
Byliśmy padnięci. Na dodatek spodziewaliśmy się, że duchota i słońce obudzą nas wcześnie rano.
Pamiętam tylko, że przysnęłam na zewnątrz na bagażach. Nawet do namiotu chyba nie do końca świadomie wchodziłam. To był bardzo ciężki dzień.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
venividi
Anna Buczek
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 71 wpisów71 7 komentarzy7 199 zdjęć199 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
31.01.2018 - 31.01.2018